poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział 12

*Peg*
Poranne świeże powietrze wpadło do mojego pokoju przez uchylone okno prosto w moje nozdrza. Uwielbiałam takie poranki. Świeże powietrze i jak kiedyś - śniadanie do łóżka. Tak było za nim moi rodzice się rozwiedli. Za nim moja matka stała się alkoholiczką. Wtedy wszystko wyglądało inaczej.
Przypomniałam sobie, że miałam spotkać się z moją siostrą. Jednak nie wyszło. Uświadomiłam sobie, że w ogóle nie wiem co się z nią dzieje. Nie odzywa się. Nie pisze. Nie dzwoni. Muszę się dowiedzieć. Ale to oznacza, że znowu będę musiała iść do firmy, w której pracuje mój ojciec. Firmy, której szefem jest ON. Louis. Będę musiała znowu zmierzyć się z jego przenikliwym wzrokiem. Z jego niebieskimi oczami. Pięknymi oczami. STOP! Peg, przestań! Ty go nienawidzisz!
Muszę coś wykombinować, aby uniknąć spotkania z nim. Chociaż wątpię, że mi to się uda. Nie wiem jak on to robi, ale zawsze napotyka mnie. Mogę powiedzieć, że nawet przyzwyczaiłam się do tego. Ale nie powiem... zaczyna mnie to denerwować. Bo gdzie się pojawię, to i on tam zawsze jest.
Po dłuższej rozmowie w moim umyśle, postanowiłam w końcu wyjść z domu. Dzisiejszy dzień miałam wolny od pracy, ponieważ Josh miał dzisiejszą zmianę. Mogłam więc sobie pozwolić na pójście do kina, na spotkanie z przyjaciółmi... Wszystko, byle nie siedzieć bezczynnie w domu. Tym bardziej, że matki nie ma całymi dniami. Nie chciałam znowu spędzić samotnie dnia. Dlatego przeszłam się do ojca. Chciałam się dowiedzieć co słychać u Alice.
Wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi na klucz. Wyjęłam z płaszcza słuchawki i podłączyłam do mp4. Założyłam słuchawki na ucho i włączyłam swoją ulubioną playlistę. Poczułam się, jakby nagle wszystkie problemy otaczające mnie, zniknęły. Właśnie tak się czułam za każdym razem, kiedy zakładałam słuchawki na uszy i włączyłam piosenki. Pozwalałam, aby muzyka zawładnęła moim umysłem. Często też płakałam, bo pozwoliłam moim emocjom wyjść spod maski, jaką zakładałam codziennie rano. Ale to się przydawało. Nie miałam już takiego doła. Wsłuchując się w tekst piosenki, nie zauważyłam jak jakiś samochód podjechał obok mnie.
Spojrzałam na osobę siedząco za kierownicą i od razu przyśpieszyłam kroku. Serce zaczęło bić coraz szybciej. Szybko zdjęłam słuchawki, chowając je z powrotem do kieszeni płaszcza. Nie zatrzymywałam się, zaś samochód trochę przyspieszył.
- Peg, proszę! - zawołał Louis przez otwartą szybę - Chcę z tobą porozmawiać!
- Ale ja nie chcę! - rzuciłam.
- Proszę, Peg! Daj mi 5 minut - patrzył na mnie błagalnie.
- Dobra - zgodziłam się - Ale masz, aby 5 minut.
Uśmiechnął się pod nosem i szybko wyszedł z samochodu. Podszedł do strony pasażera i otworzył mi drzwi, tym samym dając mi znak, abym weszła do środka. Gdy weszłam, zamknął za mna drzwi. Szybkim krokiem okrążył samochód.
- A tak poza tym podwieźć cię gdzieś? - zapytał, gdy już wszedł do środka samochodu.
- Szłam w stronę twojej firmy - powiedziałam zakłopotana, tym jak to zabrzmiało. Mógł pomyśleć, że może chciałam się z nim spotkać... - Muszę znowu spotkać się z moim ojcem - wyjaśniłam szybko.
- Rozumiem. Nie musisz się tłumaczyć.
- Wiesz, musiałam. Nie chciałam, abyś źle mnie zrozumiał - czułam, że moje policzki robią się czerwone.
- Nie martw się nie pomyślałem o tym, że chciałabyś się ze mną spotkać - co on czyta w moich myślach? - Ale podwózkę masz załatwioną - uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech.
Reszta drogi minęła w zupełnej ciszy. Cały czas patrzyłam się przez okno, podziwiając to co widzę. Dopiero teraz zauważyłam jak piękna jest moja okolica, w której wychowywałam się od maleńkiego.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, odpięłam pasy.
- Emm... To dzięki - powiedziałam, lekko zawstydzona. Otworzyłam drzwi, aby wyjść. Ale od razu poczułam jego rękę na swoim nadgarstku.
- Poczekaj! - usiadłam na fotel i spojrzałam w jego oczy. Zobaczyłam w nich zdenerwowanie - Chciałbym.... Chciałbym cię o coś prosić. Mogę?
- Zależy o co.. - zaśmiałam się, aby rozluźnić napiętą atmosferę.
- Chciałbym spotkać się z tobą, porozmawiać... Proszę, zgódź się. Bardzo mi na tym zależy.
- No nie wiem..
- Proszę cię, Peg - złapał mnie za ręce, a jego oczy nagle zrobiły się maślane.
Nie mogłam mu odmówić. Nie, kiedy jego oczy przejmowały nade mną kontrolę.
- Uhm.. No dobrze - powiedziałam, po chwili zastanowienia się - Dzisiaj o szesnastej, u mnie.
- Ok, będę na pewno - powiedział, słyszałam w jego głosie radość.
- To cześć - powiedziałam, wychodząc ze samochodu.
- Do zobaczenia.

***

Weszłam do dużego budynku, tak jak poprzedniego dnia. Przywitała mnie ta sama uśmiechnięta blondynka. Dziwiłam się, że jej uśmiech wcale nie schodzi z twarzy. Jednak może ma tak napisane w umowie, którą zawarła tu przed rozpoczęciem pracy. Bo z tego co zauważyłam, każda osoba w tej firmie ma uśmiech. Ale mniejsza z tym. 
- Dzień Dobry - przywitałam się, zanim podeszłam do biurka - Czy ojciec ma chwilę czasu? - zapytałam.
- Dzień Dobry - znowu ten głos przepełniony radością - Zaraz sprawdzimy - spojrzała w monitor laptopa stojącego przed nią. Zaczęła czegoś szukać, aż w końcu to znalazła.
- Carson? Jak dobrze pamiętam, prawda? - spojrzała na mnie, kiwnęłam głową.
- Pan Carson w tej chwili jest na zebraniu.
- Oh, no dobrze. To ja mo..
- Jak chcesz możesz poczekać - przerwała mi - Zebranie kończy się za 5 minut - uśmiechnęła się do mnie.
Jak może ją twarz nie boleć od tego ciągłego uśmiechania się? - pomyślałam.
- Dobrze, to poczekam - odpowiedziałam i skierowałam się w stronę czarnych foteli.
Siedziałam na fotelu i myślałam. Zastanawiałam się dlaczego właściwie Louis chcę się ze mną spotkać. Nie potrafiłam tego wyjaśnić. Martwiło mnie to, że coraz częściej o nim myślałam. Coraz bardziej chciałam go bliżej poznać. Spędzać z nim każdą wolną chwilę. Ale nie mogłam tego zrobić. Moja intuicja podpowiadała mi, że lepiej by było gdybym trzymała się od niego jak najdalej. Zaś serce mówiło co innego. Miałam mętlik w głowie. I bałam się własnego wyboru. Bo bardziej skłaniało mnie do tego, abym zaczęła się z nim spotykać. 
- Pani Carson? - nagle głos blondynki wyrwał mnie z zamyśleń. 
- Tak?
- Pani ojciec jest już w swoim gabinecie, może pani wejść.
- Dobrze, dziękuje - odpowiedziałam i weszłam do windy, wciskając numerek 25.
Winda ruszyła, a w tle grała cicha i spokojna muzyczka. Gdy drzwi rozsunęły się zobaczyłam całkowicie białe pomieszczenie. Było bez życia. Żadnego obrazu. Żadnego kwiatka. Nic. Po prostu pustka. Tak jakby ktoś nie miał w ogóle kreatywności. Ciekawe czy wszystkie pomieszczenia w tym budynku tak wyglądają? - zapytałam sama siebie.
Zapukałam do drzwi. 
- Proszę - usłyszałam po drugiej stronie.
Pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka. 
- Witaj Peg - jego twarz nagle rozpromieniła się - Cieszę się, że znowu cię widzę - przytulił mnie.
Odwzajemniłam uścisk, po czym usiadłam na krześle.
- To co cię znowu tu sprowadza? - zapytał, siadając na przeciwko mnie.
- Chciałam porozmawiać - powiedziałam pewnym głosem - o Alice.
- A co chcesz wiedzieć? Nie wiem czy w czymś ci pomogę.
- Martwię się o nią. Nie odpisuje mi, nie odbiera. Nic. Przyszłam tu, bo wiem, że z tobą mieszka. Więc pomyślałam, że może wiesz coś.
- Chciałbym ci pomóc Peg, ale nie mogę - jego głos był na skraju załamania.
- Dlaczego? - zapytałam zdziwiona.
- Alice już od prawie 3 tygodni nie ma w domu - powiedział zmartwionym głosem.
- I nie zgłaszałeś tego na policję? - uniosłam się.
- Peg, spokojnie - uspokajał mnie, ale jak ja mogłam być spokojna? - Alice zostawiła list, w którym napisała, że wyjeżdża. Napisała też, że nie wie ile jej nie będzie.
- A wiesz chociaż, gdzie wyjechała? - zapytałam ponownie.
- Nie napisała - powiedział, niemal niesłyszalnie.
Zapanowała cisza. Nie wiedziałam co miałam zrobić, a tym bardziej powiedzieć. Po prostu podeszłam do ojca i go przytuliłam. Odwzajemnił uścisk. Wiedziałam, że jest mu ciężko. Następna kobieta w jego życiu odeszła od niego, z niewiadomych przyczyn. Pierwszą była matka, teraz jego własna córka. Pewnie myślał co robił źle, że odeszły. 
- Będzie dobrze, tato - spróbowałam powiedzieć to pewnym głosem, ale nie wiem czy to się udało - Nie martw się.
- Mam nadzieję, Peg. Mam nadzieję - przytulił mnie jeszcze bardziej, po czym mnie wypuścił z ramion - A teraz przepraszam cię, ale mam dużo roboty.
- Rozumiem - skierowałam się w stronę drzwi - Nie przeszkadzam - uśmiechnęłam się.
- Obiecuję, że wpadnę kiedyś do ciebie.
- Trzymam cię za słowo - zażartowałam - Do widzenia.
- Do widzenia, Peg.

No i mamy 12 rozdział. Przepraszam, że tak długo na niego czekaliście, ale nie miałam weny. Znaczy mam dużo pomysłów w głowie na dalszą akcję, ale jakoś nie potrafiłam doprowadzić tego do porządku. 
Życzę Wam wesołych i mile spędzonych ferii :) Odpoczywajcie i nabierajcie sił. 
Nowy rozdział tak dla rozpoczęcia ferii dla tych, którzy je mają. xx
35 komentarzy = nowy rozdział

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 11

*Louis*
Na dworze było już ciemno. Nie miałem już siły, żeby jechać do Peg. Dlatego od razu skierowałem się do domu. Zaparkowałem w garażu. Musiałem wyjąć telefon, aby przyświetlić sobie drogę do głównych drzwi. Bez najmniejszych przeszkód dotarłem do salonu. Zapaliłem lampę stojąco koło kanapy.
W pokoju od razu stało się jaśniej, a dopiero teraz zauważyłem jaki bałagan panował na stoliku. Papiery dotyczące firmy były porozwalane na całej powierzchni. Musiałem w końcu wziąć się za to. Spojrzałem na zegarek w komórce. Miałem jeszcze sporo czasu. Postanowiłem więc, że im szybciej zacznę, tym szybciej skończę. Usiadłem na kanapie i odruchowo przejechałem ręką po włosach.
Pochyliłem się i zebrałem wszystkie papiery. Przyrzekam, że tych kartek jest z tysiąc.
Zacząłem każda czytać po kolei. Dużo było paragrafów, podpunktów.
Po godzinie litery zaczęły zlewać mi się w jedno. Oczy zaczynały boleć coraz bardziej.
Odłożyłem papiery na bok i wstałem. Wstawiłem wodę na kawę, po czym wyszedłem do łazienki. Spojrzałem w lusterko. Oczy były przemęczone, u dołu lekko podkrążone. Nic dziwnego parę nocy miałem nie przespanych. Odkręciłem kran i podłożyłem ręce, w które nabrałem wody. Przychyliłem się i oblałem twarz. Zimna woda podziałała na mnie otrzeźwiająco. Przestałem być senny, a oczy ewidentnie były bardziej żywe, jeśli tak to można nazwać.
Wróciłem do kuchni, aby zaparzyć kawę, po czym wziąłem kubek i wróciłem na kanapę. Ponownie zacząłem czytać następne kartki. Niektóre punkty były niepotrzebne, ponieważ sam wiedziałem o nich.

***
Obudziłem się leżąc na kanapie. Nie wiedziałem, w którym momencie wczoraj zasnąłem. Usiadłem się. Oparłem ręce na udach, przecierając oczy i przejeżdżając rękoma po włosach, gdy nagle zauważyłem coś białego pod stolikiem. Sięgnąłem ręką i zobaczyłem list. Musiał wylecieć z papierów i nie zauważyłem go. Leży tu chyba 2 dni. Całkiem o nim zapomniałem. Przez ostatnie dni dużo się działo, aż za dużo. 
Otworzyłem go. Na samym środku widniał napis firmy REPAIR DOOR. Ostrzegali, że jeżeli nie zapłacę w ciągu tygodnia sumy jaką jestem im winien, mogą to zgłosić na policję, a nawet pozwać do sądu. 
Nie chciałem mieć w tej chwili żadnych problemów. Dobrze się złożyło, bo jadę dzisiaj do firmy, więc od razu wstapie do nich i załatwię sprawę. 
Szybko poszłem do łazienki i doprowadziłem się do porządku. Teraz musiałem założyć garnitur, aby wyglądać na prawdziwego szefa, skoro już nie długo miałem nim zostać. Jakoś nie mogłem przyzwyczaić się do tego ubioru. Nie pasował do mnie. Mięśnie aż opinały się, a koszula całkowicie przylegała do mojego torsu. Spod koszuli było widać wszystkie tatuaże, jakie miałem. A uwierzcie mi, miałem ich sporo. 
Włosy nie opadały mi na czoło, tylko wziąłem je na żel, w wyniku czego wszystkie zostały zarzucone do tyłu. Spojrzałem w lustro. Teraz wyglądałem jak szef, prawdziwy szef wielkiej firmy.
Ruszyłem samochodem w stronę firmy. Gdy dojechałem rozglądałem się za miejscem wolnym na parkingu. Był cały zatłoczony. W końcu udało mi się znaleźć, zaparkowałem. 
Ustałem przed firmą. Spojrzałem na budynek. Domyśliłem się, że zapewne moje biuro będzie znajdowało się na ostatnim piętrze. Wszedłem do budynku. Każdy kto mnie mijał, mówił mi "Dzień Dobry". Nie znałem tam nikogo, ale oni mnie znali. Jak przystało na gentlemen'a odpowiadałem.
Podszedłem do blondynki, która siedziała za biurkiem.
- Dzień Dobry.
- Dzień Dobry - uśmiechnęła się do mnie promiennie - W czym pomogę pomóc?
- Szukam John'a Carter'a.
- Był Pan umówiony na dzisiaj? - zapytała.
- Nie, ale Pan Carter czeka na mnie.
- Przykro mi, ale jeżeli Pan nie został umówiony, nie mogę Pana wpuścić.
- Ale... Znaczy jestem siostrzeńcem byłego szefa.
- Pan Tomlinson? - zapytała. Przytaknąłem.
- Przepraszam bardzo, to więcej się nie powtórzy... - mówiła, a głos jej drżał.
- Spokojnie, nic się nie stało - powiedziałem, łapiąc ją za ramię - Nie mogłaś tego wiedzieć - uśmiechnąłem się do niej, dodając jej trochę otuchy - Więc gdzie mogę go znaleźć?
- Ostatnie piętro - odpowiedziała.
Jednak moje przypuszczenia się sprawdziły. Zawsze biuro szefa jest na samej górze budynku.
Wszedłem do windy i nacisnąłem guzik z numerkiem 39. Cicha i spokojna muzyczka leciała w tle.
Gdy drzwi windy otworzyły się, zobaczyłem biurko, za którym siedziała moja przyszła sekretarka.
Uśmiechnęła się do mnie promiennie i tak jak wszyscy powiedziała "Dzień Dobry". Chyba wiedziała, że Pan Carter na mnie czeka, bo o nic nie pytała. Dlatego po prostu zapukałem do drewnianych drzwi.
- Proszę - usłyszałem po drugiej stronie. Wszedłem do środka.
- Dzień Dobry Panie Carter!
- Dzień Dobry - przychyliłem się, aby uścisnąć rękę na powitanie - Czekałem na Ciebie Panie Tomlinson'ie.
- Domyślam się i na prawdę przepraszam, że musiał Pan tak długo czekać...
- Nie musisz się tłumaczyć - przerwał mi - Interesuje mnie, aby jedna rzecz. Powinieneś wiedzieć jaka.
- Tak, wiem.
- To jak podpisujemy? - zapytał.
Pomyślałem chwilę, zanim przytaknąłem głową. Z jednej strony chciałem przejąć interesy po wuju, ale z drugiej strony w ogóle mnie do tego nie ciągnęło.
Dzisiejszy dzień oznaczał mój koniec! Koniec szaleństw, koniec pieprzenia się z wszystkimi laskami. Gdyby te rzeczy ujrzały światło dzienne byłoby po mnie, po firmie.
- Tak, przejrzałem wszystkie papiery i mam nadzieję, że spełnię wszystkie oczekiwania.
- Na pewno Panu się uda. Może Pan na mnie liczyć, bo jestem współpracownikiem.
Obydwoje podpisaliśmy papiery wyznaczonym miejscu.
- Dziękuje i mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało - uścisnął moją dłoń.
- Też mam taką nadzieję.
- Dzisiaj to na tyle! Zaczynasz od przyszłego tygodnia.
- Na którą muszę być? - zapytałem.
- Na 9 musisz być już w firmie.
- Ok.
- No to pozostaje mi tylko powiedzieć: Witaj w firmie! - uśmiechnął się - Teraz przepraszam, ale muszę już iść.
- Rozumiem. Do widzenia i jeszcze raz dziękuje.
- Nie ma za co - odpowiedział - Do widzenia.

*Peg*
Postanowiłam przejść się do pracy mego ojca. Musiałam z nim porozmawiać o matce. Coraz bardziej działała mi na nerwy. Ostatnio rzadko nawet spotykałam ją w domu. Zazwyczaj mijałyśmy się w wejściu. Musiałam coś z tym zrobić, a jedynym wyjściem był ojciec. On jedyny jakoś wpływał na nią, pomimo tego, że byli po rozwodzie.
Gdy weszłam do środka ogromnego budynku, przywitał mnie promienny uśmiech blondynki, która siedziała za biurkiem. Podeszłam do niej.
- Dzień Dobry - przywitałam się.
- Dzień Dobry! W czym mogę pomóc? - zapytała.
- Przyszłam porozmawiać z ojcem, czy mogłaby Pani go poprosić?
- Jeżeli będzie miał czas, to oczywiście. Jak masz na nazwisko?
- Carson... Peg Carson.
- Dobrze, zaraz zadzwonię. Usiądź i poczekaj chwilkę.
- Dobrze, dziękuje - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
Usiadłam na czarnym fotelu i wzięłam do ręki gazetę, która leżała na stoliku obok. Bardzo szybko mi się znudziła, dlatego wyjęłam z kieszeni moich spodni komórkę. Mój wzrok na chwilę powędrował w stronę windy, słysząc dźwięk oznaczający otwieranie windy.
Oczy szerzej się otworzyły, gdy zobaczyłam, że z windy wychodzi Louis. Co on tu robi? I co mu się stało, że jest ubrany w garnitur? Czyżby szukał pracy? Różne myśli przelatywały mi przez głowę. Niestety nie potrafiłam tego wyjaśnić skąd się wziął. Szybko powróciłam wzrokiem w stronę swojej komórki. W duchu modliłam się, aby mnie nie zauważył, co było nie możliwe. Jednak miałam cicho nadzieję, że nie zwróci na mnie uwagi.
- Peg? - niestety! Moje prośby nie zostały wysłuchane.
- Louis? - zapytałam, tak samo zdziwiona jak on.
- Co ty tu robisz? - zapytaliśmy w tym samym czasie.
- Przyszłam do swojego ojca... A ty?
- Od dzisiaj jestem szefem tej firmy - zatkało mnie, nie wiedziałam co powiedzieć.
- Aha - na tyle było mnie stać.
- Pani Carson? - zapytała blondynka.
- Tak?
- Możesz pójść do swojego ojca, numer piętra 25 - powiedziała, obdarowywując mnie uśmiechem.
- Dziękuje bardzo - odwzajemniłam uśmiech, a ona tylko kiwnęła głową.
Z powrotem odwróciłam się w stronę Louis'a.
- Ja już muszę lecieć... ee.. Too.. cześć - powiedziałam i szybko ruszyłam w stronę windy.
- Zaczekaj - zawołał i złapał mnie za nadgarstek. Gwałtownie odwróciłam się i wyrwałam nadgarstek z jego ręki.
- Louis proszę cię zostaw mnie w spokoju!
- Proszę cię spotkajmy się, daj mi szansę wytłumaczyć się - błagał mnie, ale ja już nie miałam na to siły.
- Wytłumaczyć? Z czego? - zapytałam.
- Dobrze wiesz z czego, Peg - warknął.
- Proszę Louis, zostaw mnie - prosiłam - Ja już nie mam siły na to wszystko!
Pozwolił mi odejść. Jednak wiedziałam, że zrobi wszystko, aby znowu mnie spotkać.

*Louis*
Pozwoliłem jej odejść. Wejść do windy i dać jej spokój. Ale spokój dzisiejszego dnia. Jeszcze zobaczę ją, obiecuję. Dzisiaj miałem jeszcze inne sprawy na głowie. Musiałem pojechać do firmy REPAIR DOOR i załatwić sprawę. Wsiadłem do auta i wstukałem w nawigację ulicę, która widniała na kopercie. Ruszyłem trasą, jaka została mi wyznaczona. Od firmy mojego wuja, należącej teraz do mnie do firmy REPAIR DOOR było 10 minut drogi.
Gdy zatrzymałem się na parkingu, mój wzrok powędrował w stronę budynku. Nie był to duży budynek, raczej taki średni. Wysiadłem z auta i podszedłem do drzwi. Otworzyłem je. Pomieszczenie w środku nie było dość przyjazne.
- Jest tu ktoś? - krzyknąłem i nagle jakiś mężczyzna wyłonił się.
- Dzień Do..
- Czego szukasz? - przerwał mi, a ja od razu wyczułem, że gość nie jest dobrym człowiekiem.
- Przyszłem w sprawie zapłaty za naprawę.
- Pan Tomlinson?
- Tak. Macie tu swoją kasę - rzuciłem na stolik stojący naprzeciwko mnie.
Facet podszedł do niego i przeliczył kasę.
- Czyżbyś zapomniał jak się umawialiśmy? - zapytał ostrym tonem.
- Pamiętam! - odpowiedziałem, przeszywając go przenikliwym spojrzeniem - Druga połowa będzie za jakiś czas.
- Słuchaj! Nie tak się umawialiśmy!
- Wiem, ale sprawy się skomplikowały.
- Dobra, zrobimy tak! - oparł się o stolik, spoglądając na mnie - Dam ci czas na uzbieranie kasy i za 3 tygodnie widzę kasę, jasne?
- Nie strasz mnie, bo się ciebie nie boję skurwielu! - odpowiedziałem zimnym tonem.
- Nie obchodzi mnie to czy się mnie boisz, czy nie! Jeżeli za 3 tygodnie nie pojawi się kasa, to zobaczymy co zrobisz gdy ktoś zrobi krzywdę komuś bliskiemu tobie - zaśmiał się złowieszczo, co mnie ostro wkurwiło!
Nie wytrzymałem i podszedłem do niego. Przywaliłem mu w mordę, a jemu już nie było do śmiechu.
Złapałem go za koszule i przyparłem do ściany.
- Nawet nie waż się dotknąć kogoś bliskiego. Jeżeli zrobisz to, zobaczysz, że pożałujesz! - splunąłem w jego stronę, po czym puściłem koszulę i wyszedłem z budynku.

czytasz=komentujesz